Bieszczady późną wiosną
Bieszczady to druga połowa moich tegorocznych wakacji. Jeszcze kilka dni wcześniej przeciskałem się między turystami na wieży Eiffla, siedziałem w metrze jak zmiksowany z nacjami całego świata, oglądałem Wenus z Milo w Louvrze (nie mój typ; znaczy Wenus nie mój a nie Louvre, bo Louvre jest bardzo spoko; Wenus natomiast nie ma rąk). Płynąłem także Sekwaną (nie wpław oczywiście), podziwiałem Ogrody Luksemburskie, kręciłem nosem na strajkujących, przez których straciłem okazję do zajrzenia w Katakumby. Teraz jednak przyszło mi mieć święty spokój w zieleni tak intensywnej, że wydaje się jakby cała przyroda była tu na dopalaczach. I gdyby ktoś zapytał mnie gdzie lepiej odpocząć, w Paryżu czy w Bieszczadach, na prawdziwy odpoczynek wybieram to drugie. Smerek, Połoniny czy Wielka Rawka, wszystkie te miejsca dają świetny święty spokój jakiego na Champs-Élysées nie znajdziesz. Nie umniejszając oczywiście Paryżowi, który przesycony najatrakcyjniejszymi atrakcjami jednak miejscem na spokojny odpoczynek po prostu nie jest.
Z dziesięciodniowego bieszczadzkiego wyjazdu najbardziej zapamiętam wyprawę na Smerek, przed którego samym szczytem dopadła mnie ulewa jakiej od dawna nie widziałem. Szczytu nie zdobyłem, bo zacząłem uciekać przed burzą. W dół. Fiknąłem kilka razy na ziemię na błotnistej nawierzchni. Zjechałem na dpupie. Nim znalazłem się przy aucie po trzech godzinach wędrówki w ulewnym deszczu byłem nie tylko przemoczony, ale i od pasa w dół umorusany w błocie. Spojrzałem na tapicerkę auta... na spodnie... na tapicerkę auta... na spodnie... nie było możliwości bym miał usmarować wnętrze Kida błotem. Pozostało więc wracać autem będąc nie w pełni ubranym. Przez całą drogę zastanawiałem się, czy jeśli patrol policji zatrzyma mnie do kontroli i zobaczy mój strój to nie zechce sprawdzać czy nie wciągnąłem jakiejś kreski? Bo który normalny facet jeździ w aucie jedynie w majtasach? I drugi problem: jak po powrocie do hotelu wyjść z auta tak, by nie zwrócić na siebie uwagi? Ostatecznie podczas powrotu nikt mnie nie zatrzymał, a pod hotelem nikt mnie nie zauważył. Taką przynajmniej mam nadzieję. A Smerek oczywiście zaliczyłem dwa dni później. Drugi raz tą samą trasą, ale już na sucho.
Drugą przyjemną wycieczką było dojście do punktu styku granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Samo miejsce niezbyt atrakcyjne. To mała polana zarośnięta dookoła gęstym lasem, więc widoki na okolicę żadne. Przejście przez Wielką Rawkę było jednak dość męczące, ponarzekałem sobie więc z innymi turystami, że starość nie radość, że specjaliści z branży IT zbyt dużo czasu spędzają za biurkiem, że po co mi ta kurtka przeciwdeszczowa skoro ma nie padać bo się wypadało jak byłem na Smerku ale kurtkę i tak wziąłem, że aparat dużo waży i trzeba go taszczyć razem z wodą która albo ciąży w plecaku albo w brzuchu jak już się ją wypije, i takie tam. Satysfakcja z wejścia na górę i dojścia do punktu styku granic zrekompensowała jednak wszystko i gdy tylko będę miał okazję pojechać w Bieszczady to znów to zrobię. By narzekać na kondycję, ale na koniec czerpać satysfakcję. A jak potem wieczorem smakuje Harnaś to OMG tego się nie da opisać!
Poniżej mix zdjęć ze spacerów z całego pobytu. Can't wait for the next visit there, jeśli się uda to jeszcze w tym roku!
Uwaga: ta zieleń taka tam była, proszę nie regulować odbiorników!